100 – lecie odzyskania niepodległości polska wieś uczci bankructwem

0
21


Duża część wiśni, porzeczek czy jabłek zostanie w tym roku na drzewach i krzakach. Zmarnuje się, zgnije, opadnie lub w najlepszym wypadku zostanie oddana do samodzielnego zbierania. Producenci owoców miękkich kolejny rok z rzędu stają do walki o swoje „być albo nie być”, do walki o przyszłość upraw i gospodarstw. Coraz głośniej mówią o zmowie cenowej i mafii przetwórczej i znów wychodzą na ulice. Owoce o które dbali „pójdą na zmarnowanie” bowiem koszt produkcji przewyższa cenę jaką mogą uzyskać na skupie.

Reklama

Trzy lata temu producenci owoców miękkich zablokowali drogę krajową nr 19 w miejscowości Kózki, blokując skutecznie możliwość przeprawy mostem przez rzekę Bug. Już wtedy mówili, że protest to pokłosie niedotrzymanych przez resort rolnictwa obietnic. Obiecywano wprowadzenie mechanizmów regulujących ceny skupu płodów rolnych. Producentom owoców miękkich obiecano także umowy kontrakcyjne z gwarantowanymi cenami skupu pokrywającymi przynajmniej koszty produkcji. Obiecano również wprowadzenie funduszu stabilizacyjnego. Niestety obietnice te nie zostały spełnione, lub ich realizacja nijak się miała do rzeczywistych oczekiwań tej grupy producentów. Sadownicy, rolnicy i producenci trzody chlewnej, wspierani przez inne grupy zawodowe i zrzeszenia w piątek 13 lipca manifestowali na Placu Konstytucji w Warszawie swoje niezadowolenie z działań rządu i prowadzonej polityki rolnej. W wiecu uczestniczyło kilka tysięcy osób, wśród nich solidarnie, protestował Michał Michaluk, prezes Oddziału Związku Sadowników RP w Lipnie.

Jak wygląda sytuacja? Zbieracie owoce?
– Z reguły jeśli ktoś teraz zbiera owoce to zazwyczaj własnymi siłami, ponieważ nie stać sadowników na opłacenie pracownika kiedy wiśnia kosztuje w granicach złotówki za kilogram lub mniej, a pracownikowi trzeba przecież zapłacić przynajmniej 60-70 groszy za każdy zebrany kilogram. Do tego doliczmy koszty dojazdu, paliwo, opryski, utrzymanie sadu… i co zostaje sadownikowi? Zero, lub jeszcze mniej – odpowiada na to retoryczne pytanie prezes Oddziału Związku Sadowników RP w Lipnie. – Dlatego jeśli ktoś ma możliwość to próbuje własnymi siłami zbierać tyle ile się da, tylko naprawdę nieliczni zatrudniają pracowników. Sytuację tę można dostrzec gołym okiem – dosłownie. Wystarczy przejechać się po okolicznych sadach. Drzewa są pełne wiśni. Zbiory są zaczęte i tylko miejscami owoc jest zebrany bowiem zbieranie samodzielnie przez sadownika idzie bardzo wolno, a na pracowników ich nie stać.

A skupy skupują owoce?
– Tak owoce są skupowane w skupach, jednak ceny jakie proponują są dosłownie poniżej kosztów produkcji. Wprawdzie co jakiś czas słyszy się, że skupy wstrzymają odbiór owoców, ale w moim przekonaniu to tylko taki chwyt. Uważam, że nikt nie zrezygnuje z odbioru towaru, który kupuje się prawie za darmo i sprzedaje następnie z ogromnym zyskiem. Gdyby rzeczywiście zakłady przetwórcze były zapchane owocami, to przecież nie odbierali by owoców. Logicznie rozumując, jeśli mam pełne magazyny to nie biorę towaru nawet za darmo, bo przecież musiałbym ponieść koszty. Owoce należy przetransportować, posortować, zamrozić, przechować i tak dalej, a to oczywiście generuje koszty. Wiec jeśli mam nadmiar towaru to nawet za darmo nie biorę więcej żeby się nie narazić na straty.

Jak się bronią sadownicy?
– Sami zbieramy owoce, nie zatrudniając do tego ludzi. Słyszałem i widziałem też ogłoszenia na portalach społecznościowych, że sadownicy oddają całe plantacje czy sady do zbioru osobom prywatnym, które samodzielnie przychodzą by narwać sobie owoców do celów konsumpcyjnych. Oczywiście zbierają je sobie  za darmo lub za jakąś drobną opłatą, po to by owoc się jednak nie zmarnował na drzewie czy nie wylądował pod nim, są to jednak sporadyczne przypadki.

 Da się temu jakoś zaradzić?
– Jeżeli chodzi o handel detaliczny bardzo dobrym rozwiązaniem byłoby ominięcie wszystkich pośredników. Konsument gdyby kupował towar bezpośrednio u producenta, to po pierwsze miałby zawsze gwarancję jakości produktu i gwarancję ceny o wiele niższej niż ta którą otrzymuje obecnie np. w sklepie, gdzie marża nie rzadko wynosi kilkaset procent. Dodatkowo miałby pewność, że towar jaki kupuje jest tym za jaki go bierze. Obecnie, niestety, dość często stosowaną praktyką jest import owoców z zagranicy i później sprzedawanie go jako owocu polskiego. Rozwiązaniem mogłoby być właśnie wprowadzenie systemu, który stosowany jest z powodzeniem w Europie Zachodniej – klient przychodzi do plantatora i sam zbiera sobie z sadu, pola czy plantacji warzywa i owoce, na miejscu ustala cenę za możliwość zbioru i zebrany towar. Sam decyduje który owoc zerwać, sam go zrywa i sam dokonuje jego oceny. Przy okazji bez problemu może sprawdzić warunki w jakich jest produkowany, jego smak i zapach. W przypadku owoców kierowanych do przetwórstwa mamy często podobną sytuację. Towar sprowadzany spoza UE jest tylko wyrywkowo kontrolowany na granicy na pozostałości środków ochrony roślin, nasze polskie owoce muszą taką kontrolę przechodzić bezwarunkowo. Na tych praktykach cierpimy nie tylko my producenci owoców ale też konsument, który myśli, że zakupuje owoc polski, przebadany i dopuszczony do obrotu handlowego, a w rzeczywistości na jego stół trafia produkt wyprodukowany w innym kraju. Moim zdaniem każda wjeżdżająca ciężarówka do naszego kraju z owocami powinna być zbadana na pozostałości środków ochrony na koszt importera.  

Sytuacja producentów owoców jest rzeczywiście aż taka zła, że trzeba wychodzić na ulice?
– Sytuacja producentów owoców miękkich nie jest trudna, ona jest tragiczna. Zaczął się sezon skupu owoców miękkich. Najpierw ruszył skup porzeczki, agrestu i maliny. Cena za te owoce w skupie to 0.25 zł za porzeczkę, agrest w granicach 0,30 zł za kilogram, za malinę w granicach 1,5 zł za kilogram. Kwoty zaproponowane w skupach są praktycznie równe kwotom jakie trzeba zapłacić osobom zbierającym za kilogram zebranego owocu, więc kto może sobie na to pozwolić, by produkować towar którego cena nie pokrywa nawet kosztów zbiorów o całych kosztach produkcji już nawet nie wspominam. Z wiśniami teraz jest podobnie – mrożenie w granicach 0,8 – 1 zł za kilogram, tłoczenie 0,4 – 0,5 zł za kilogram. Pracownikowi zbierającemu owoce trzeba zapłacić przynajmniej 0,7 zł za kilogram, więc kalkulacja jest prosta…

Z czego wynikają te ceny?
– Magazyny na zakładach są puste, ponieważ w zeszłym roku wiśni nie było, czyli zapotrzebowanie jest bardzo duże, podobnie jest z innymi owocami. Dlaczego więc ceny skupów są na granicy opłacalności lub nawet poza nią? Główne powody są dwa: zaryzykuję tu użycie pojęcia zmowy cenowej, która w mojej ocenie ma właśnie miejsce oraz niekontrolowany import owoców spoza Unii Europejskiej. Nasze owoce są kontrolowane pod względem jakości i pozostałości środków ochrony roślin, natomiast owoce sprowadzane spoza UE praktycznie nie przechodzą tej kontroli, bowiem jest ona jedynie wyrywkowa. Na kilkadziesiąt wjeżdżających ciężarówek jedną może jesteśmy w stanie skontrolować. Nikt tak naprawdę nie wie co przyjeżdża np. z Ukrainy. I takie owoce są później mieszane z owocami krajowymi i sprzedawane dalej jako „Produkt Polski”.
Rozpoczyna się właśnie zbiór jabłek, cena za kilogram przerywki waha się w granicach 0,10 – 0,15 zł i nie umiem tutaj już całkowicie znaleźć jakichkolwiek podstaw ekonomicznych by wyjaśnić tę sytuację. Wystarczy wykonać prosty rachunek – światowa produkcja jabłka to prawie 80 mln ton owocu, z tego blisko połowę, bo ok. 40 mln ton produkowały Chiny, Polska produkuje rocznie nieco ponad 4 mln ton. Oszacowane straty wiosenne w uprawie jabłek w Chinach wynoszą obecnie około 42% czyli w tym roku Chiny nie będą w stanie wyprodukować ok. 18 mln ton z ich corocznej 40 mln produkcji. Już w tej chwili wiadomo, że w związku z tą sytuacją Chiny nie wyeksportują nawet kilograma koncentratu jabłkowego za granicę. Na giełdzie owocowej w Zhengzhou długoterminowe kontrakty na jesień w maju sięgnęły 57 mld dolarów, dla porównania obroty warszawskiej giełdy w kwietniu wyniosły około 4,2 mld dolarów, co bardzo dobitnie pokazuje wielkość rynku przemysłu jabłkowego. Automatycznie, proporcjonalnie do strat w uprawach jabłek wzrosły tam ceny tego owocu, które podniesiono o ponad 40%. Sytuacja ta pokazuje zatem, że zapotrzebowanie na jabłko i jego koncentrat w tym roku będzie ogromne, bowiem ktoś musi zapełnić lukę jaka się utworzyła po stratach odnotowanych w uprawach w Chinach. Przypominam, że produkcja polska to jedynie 4 mln ton rocznie, więc nawet gdybyśmy przekazali na rynek światowy całą naszą krajową produkcję jabłek to i tak nie zapełniła by ona potrzeb rynku światowego. Skoro największy producent jabłek czyli Chiny podnoszą ceny za owoc proporcjonalnie do możliwości produkcji, to dlaczego w Polsce ceny na jabłka spadają i są w granicach 0,10 zł za kilogram? Ktoś przecież musi zapełnić tę próżnię po Chinach i przecież każdy mógłby uczciwie na tym zarobić. Zakłady przetwórcze bez problemu mogłyby zaoferować cenę przynajmniej 0,50 – 0,60 zł za kilogram jabłka, bo i tak sprzedadzą je z ogromnym zyskiem. Jednak skupujący stosując zmowę cenową zmuszają w ten sposób sadownika do oddania owocu za pieniądze, które nie pokrywają nawet kosztów produkcji.
Co może taki sadownik? Albo sprzeda owoce w cenie jaką proponują skupujący albo towar pójdzie na zmarnowanie. Skupujący doskonale wiedzą, że mamy zobowiązania, że mnóstwo pracy, środków i pieniędzy zainwestowaliśmy w nasze sady więc, nie możemy pozwolić sobie by jabłka zostały na drzewie. Zmowa cenowa stawia sadownika pod ścianą, owoce są skupowane jak najtaniej a później sprzedawane z ogromnym zyskiem. Trzeba głośno powiedzieć, że jest to zwykłe działanie monopolistyczne.

 Da się tę sytuację zmienić, zatrzymać?
– Ten sezon jest kolejnym straconym. Owoc jest już na drzewie, ceny są bardzo niskie więc dla nas, sadowników to już stracony sezon, widać również, że część gospodarstw jest bankrutami. 100 – lecie odzyskania niepodległości Polska wieś uczci bankructwem.
Może jeszcze jabłka dałoby się uratować… Ale na przyszłość, postulujemy o wprowadzenie instrumentów regulujących rynek owoców. Powinny zostać w końcu wprowadzone umowy kontraktacyjne, zapewniające producentowi zbyt na określoną ilość i określoną jakość owocu a także gwarantujące minimalną cenę. Umowy powinny być zawierane z dużym wyprzedzeniem, a nie tak jak to miało miejsce do tej pory, że podpisywało się umowę w momencie dostarczenia owoców do odbiorcy. Umowy powinny być podpisywane z zakładami przetwórczymi a nie z pośredniczącymi skupami. Dotychczasowa praktyka nie chroniła w żaden sposób interesów producentów a jedynie stała się parodią umowy, to jest zwykły bubel prawny. Umowy działały tylko w jedną stronę – nie o to przecież walczyliśmy.

13 lipca wyszliście na ulicę
– Od kilku lat jesteśmy mamieni obietnicami ze strony rządu, tym razem oczekujemy działania. Wyszliśmy po raz kolejny na ulice bo już nic nie mamy do stracenia. W piątek 13 lipca protestowaliśmy na Placu Konstytucji w Warszawie, 15 lipca w Kraśniku w zagłębiu malinowym, podczas odsłonięcia pomnika Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i ofiar katastrofy smoleńskiej również zaznaczyliśmy swoją obecność. Kilkutysięczny tłum wyraził swoje niezadowolenie dla prowadzonej polityki rolnej w kraju. W rozmowy zaangażował się premier Mateusz Morawiecki. Mam nadzieję, że to dobry sygnał i że w końcu ktoś potraktuje nas poważnie, chociaż nie chcę być zbytnim optymistą i na razie zachowuję zdrowy dystans. Niech rząd stworzy narzędzia stabilizujące rynek rolny, niech umowy kontraktacyjne staną się rzeczywistością, niech skontroluje import owoców z krajów z poza unii, niech zwalczy zmowę cenową.
Kolejną dość istotną sprawą jest zatrudnianie pracowników sezonowych. Obecnie procedura rejestracji takiego pracownika trwa około dwóch tygodni, gdzie w krajach Unii załatwia się to praktycznie od ręki. Podczas spotkania w Ministerstwie Rolnictwa z przedstawicielami pozostałych ministerstw w tej sprawie, z relacji moich kolegów którzy uczestniczyli w tym spotkaniu wiem, że przedstawicielka Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej była szczerze zdziwiona że formalności związane z zatrudnieniem pracownika sezonowego są tak uciążliwe i że trwają tak długo. Postulujemy zatem, by podobnie jak w pozostałych krajach Unii Europejskiej, w których tak jak w Polsce obowiązuje ta sama dyrektywa, zatrudnianie pracowników sezonowych było ujednolicone. Nie może być tak, że w Polsce formalności trwają dwa tygodnie a np. w Niemczech wystarczy pójść do sołtysa, wypełnić odpowiednią deklarację i pracownik już może zacząć pracę. W szacunkach ministerialnych zapowiadano że przy pracach sezonowych w tym roku zatrudnionych będzie około pół miliona ludzi natomiast stan faktyczny jest taki, że zawarto zaledwie 30 tys umów. Oczywiście wynika to z tego, ze nie opłacalne stało się dla producenta owoców miękkich zatrudnianie ludzi, bowiem ceny za owoce są na urągająco niskim poziomie, nie pokrywającym nawet kosztów produkcji.

Reklama
Poprzedni artykułW końcu Dni Łosic bez deszczu
Następny artykułFirma transportowa zatrudni Przewoznikow