Buciki Marci

0
723

Publikujemy reportaż Marka Jerzmana pt. „Buciki Marci”, który ukazał się w świątecznym, grudniowym numerze „Kuriera Wnet” i opowiada o losach p. Marty Ziębikiewicz, córki kpt. Władysława Łukasiuka ps. „Młot”.

Buciki Marci

Po aresztowaniu Jadwigi Łukasiuk w 1948 r., Urząd Bezpieczeństwa przez półtora roku nie poinformował rodziny, gdzie przebywa jej 6 – letnia córka. Matce skazanej na 9 lat więzienia, powiedziano, że dziecko zostanie wysłane do ZSRR i wychowane na prawdziwego obywatela.

Reklama

– Ostatni raz widziałam ojca w Mężeninie pod koniec lata 1947 r. – wspomina Marta Ziębikiewicz. Dziadek wziął ją za rękę i poszli do lasu. Na skraju lasu stał mężczyzna z siekierą, który poprowadził ich w głąb gęstego zagajnika. Partyzanci wycinali gałęzie na szałasy, przygotowując obozowisko. Podeszli do szałasu w którym spał człowiek, tylko buty wystawały na zewnątrz.
Komendancie macie gości – partyzant trącił siekierą w podeszwę. Z szałasu wyszedł Władysław Łukasiuk „Młot”, dowódca 6 Brygady Wileńskiej AK. Przywitał się z córką, potem rozmawiał na boku z dziadkiem.
– Mnie najbardziej zainteresowała budowa szałasów – mówi pani Marta. – Miałam wtedy 5 lat, a ojca nie było w domu już 3 lata – tłumaczy się, że nie zapamiętała twarzy taty. Na koniec spotkania partyzant przyniósł woreczek laskowych orzechów. To był kamuflaż, że byli z dziadkiem w lesie na orzechach.
– Być może wtedy dziadek powiedział ojcu: idzie jesień, a dziecko nie ma butów – zastanawia się pani Marta. W obszernej księdze rachunkowej 6 Brygady wśród wielu pozycji jest też zapis: Buciki Marci.

Jadwiga Łukasiuk mieszkała z trójką dzieci i dziadkami w Mężeninie nad Bugiem. Pomimo, że nie była zaangażowana w działalność konspiracyjną, ujawniła się na początku 1947 r., podając swoje dokładne dane. Miała złudną nadzieję, że to zakończy ciągłe najścia i rewizje. Nocne rewizje powtarzały się i w lipcu 1947 r. wujek Tadeusz Oksiuta zabrał chłopców do Sępopola pod Bartoszycami.
– Tam spokojnie chodzili do szkoły – mówi pani Marta. Bracia byli starsi, Zbyszek miał 10 lat, a Andrzej 8 lat.
Tuż po wyjeździe chłopców Jadwiga Łukasiuk została aresztowana. Żołnierze KBW zawieźli ją do Siedlec, a potem do Warszawy na Koszykową. Na przesłuchaniach namawiali, aby przekonała męża do ujawnienia. – Dzieci będą miały ojca, a my go tylko unieszkodliwimy – przekonywali. Wożono panią Łukasiuk po Warszawie, pokazując odbudowę stolicy.
– Widzi pani sama, a mąż przeszkadza – mówili.
W tym czasie dziewczynka była pod opieką dziadków w Mężeninie. Żołnierze KBW ciągle nachodzili dom Łukasiuków. – Gdzie jest „Młot”? – krzyczeli. Dziadek wstał i  poszedł do spiżarki, przyniósł skrzynkę z narzędziami i wyjął młotek. Jeden z nich, krzycząc, przystawił babci pistolet do skroni.
– Małe dziecko to zapamiętuje – mówi cicho Marta Ziębikiewicz.
Po powrocie Jadwigi Łukasiuk do Mężenina, dom był „obstawiony”.
– Czemu pani nie rozmawia z mężem? – pytali UB-ecy.
– Nie pójdę rozmawiać, bo mnie pilnujecie. Dał pan oficerskie słowo honoru, że nie będziecie.

Na Boże Narodzenie 1947 r. Jadwiga Łukasiuk odwiedziła synów w Sępopolu. – Mama była z nami kilka dni – wspomina Zbigniew Łukasiuk. Po lekturze dokumentów w IPN, dowiedział się, że jej pobyt śledziło ośmiu donosicieli.

MAM WAS DWIE

         Jadwiga Łukasiuk zdecydowała się wyjechać z córką Martą do Wrocławia. Zamieszkali u Lucjana Minkiewicza, byłego dowódcy 6 Brygady Wileńskiej AK, który pomógł też załatwić mieszkanie na ul. Komuny Paryskiej. Spokojne życie zakończyło się już po kilku miesiącach. Fala aresztowań we Wrocławiu objęła też panią Łukasiuk.1 lipca 1948 r. do mieszkania weszło UB, zrobili dokładną rewizję i założyli „kocioł”. Udało się zniszczyć listy Władysława Łukasiuka do żony, bowiem piecyk do podgrzewania wody w łazience, mocno zadymił mieszkanie.
– W zamieszaniu nasza kuzynka Karolina Młynarczyk wrzuciła listy do piecyka – opowiada Marta Ziębikiewicz. Każdy list ojca zaczynał się słowami: Moje kochanie, mam was dwie …

Jadwigę Łukasiuk UB zabrało z mieszkania o świcie 5 lipca. – Obudziłam się, a mamy nie było – wspomina pani Marta.
Została z kuzynką Karoliną  Młynarczyk i kilkoma UB – ekami. W nocy nie spała, przez otwarte drzwi patrzyła na pulsujące ogniki papierosów dookoła stołu. Bała się, gdy jeden z nich przychodził i kładł się na brzegu łóżka. 10 lipca o świcie usłyszała jakieś strzały, krzyki. Wstała i weszła do drugiego pokoju, gdzie na środku w kałuży krwi leżał nagi Antoni Wodyński. Był ciężko ranny w brzuch.
– Spojrzał na mnie, coś powiedział – mówi pani Marta, a po chwili wtrąca. – Nie było nikogo, kto by zasłonił oczy małej dziewczynce, odwrócił na bok.
Antoni Wodyński był kurierem i przywoził listy Władysława Łukasiuka z Podlasia, ostatnio raz był na Wielkanoc 1948 r.
– Dla mnie 6-latki to był Antoś – opowiada pani Marta. – Oblewaliśmy się wodą w lany poniedziałek, a potem przez okno z IV piętra oglądaliśmy ludzi polewających się wodą.
Wodyńskiego położyli na kocu i znieśli na dół, do samochodu. Karolinę Młynarczyk też zabrali. – Ja trafiłam do sąsiadki na klatce z naprzeciwka – opowiada pani Marta.
– Obywatelko Łyżkowska, weźcie tę dziewczynkę – brzmiało polecenie jednego z panów. Pani Łyżkowska z córką prowadziła sklep spożywczy i cały dzień nie było jej w mieszkaniu.
– Tydzień, może dwa tygodnie byłam sama w obcym mieszkaniu – opowiada pani Ziębikiewicz. Podejrzewa, że mogła być na wabia, a UB- ecy byli w ich mieszkaniu naprzeciw i czekali na ojca, gdy przyjdzie odbić dziecko. Pamięta, że krojąc chleb, skaleczyła się i głośno rozpłakała.
– Potem kazali mi stać przed domem na chodniku – opowiada Marta Ziębikiewicz.
Stała cały dzień, a gdy była głodna, zbierała ogryzki. Na wieczór wracała do mieszkania pani Łyżkowskiej. Po około dwóch miesiącach stania na chodniku zachorowała i trafiła do pogotowia opiekuńczego, a potem na kwarantannę do izolatki. Jedna z sióstr zakonnych uczyła ją liczyć do 100 i modlić się.
– Ktoś przyniósł moje buciki i postawił przy łóżku, leżałam i patrzyłam – wspomina.
Na Boże Narodzenie była już zdrowa, zapamiętała swój udział w świątecznej szopce, a na początku 1949 r. trafiła do domu dziecka w Pieszycach,  który prowadziły siostry zakonne. Było tam także przedszkole, podstawówka i liceum.

KSIĄDZ KAPELAN

– Poszłam do pierwszej klasy – wspomina. Pamięta mroźną, śnieżną zimę. Ręce trzymała w mufce, a zakonnica dawała jej ciepły ziemniak do ogrzania dłoni. Gdy wszyscy wracali ze szkoły do internatu, to w sieni i holu powstawało śniegowe błoto. Musiała to błoto zbierać szmatami do wiadra.
– Tylko ja to robiłam – mówi i dodaje: – Były starsze uczennice z podstawówki i liceum.
Od tej pracy, zrobiła się rana na  palcu.  Pracowała też w pralni przy wyżymaczce, co było ciężką pracą nawet dla starszych dziewczyn.
– Chyba miałam się komuś poskarżyć – przypuszcza pani Marta.
Pewnego dnia siostra zakonna powiedziała, że przyszedł ksiądz kapelan i czeka w pralni w piwnicy. – Bardzo się zdziwiłam – mówi Marta Ziębikiewicz. – Było tyle sal: świetlica, kaplica, jadalnia. Dlaczego akurat w piwnicy?
A poza tym dziewczynka nie wiedziała: co to kapelan? – Nie znałam tego słowa – tłumaczy Marta Ziębikiewicz. Siedziała wystraszona, nie odzywała się, zaś ksiądz kapelan dopytywał się, czy utrzymuje kontakty z kimś z zewnątrz.
Tuż po tym spotkaniu, wychowawca poinformował Martę, że jest rodzina z Pieszyc, która chce ją adoptować i załatwiane są formalności.

MARTA JEST Z NAMI

       To był grudzień 1949 r., wszyscy w domu dziecka robili już ozdoby na choinkę, gdy przyjechała ciocia Antonina Oksiuta z Sępopola. Po długich poszukiwaniach odnalazła Martę.
– Patrzę, obca kobieta – wspomina Marta Ziębikiewicz. Opowiada o Zbyszku, Andrzeju, starszych braciach. – Nic nie pamiętam – mówi. Opowiada o mamie, ojcu – dziewczynka też nic nie pamięta. I dopiero gdy zaczęła opowiadać o dziadku, to Marta powoli zaczęła sobie przypominać. Po aresztowaniu mamy w 1947 r. dziadek przez kilka miesięcy opiekował się Martą w Mężeninie.
– Antoni Oksiuta był bardzo opiekuńczy – wspomina dziadka Marta Ziębikiewicz. Przeżył mocno, gdy żołnierze KBW zburzyli jego dom w Palmową Niedzielę w 1948 r. i zmarł po paru miesiącach.
Po rozmowie z Martą ciocia wyjechała załatwiać formalności we Wrocławiu i Bydgoszczy, gdzie w więzieniu przebywała mama. Wróciła do Pieszyc 17 stycznia 1950 r. i zabrała Martę. Przez Wrocław, Warszawę dotarli do Olsztyna, potem do stacji Wiatrowiec. Ostatnie 4 km do Sępopola jechali, siedząc na kłodach drzewa na wozie.
– Całą drogę trzymałam buty, aby nie zgubić – wspomina pani Marta. Siostry wyprawiły dziewczynkę w za małych butach, aby włożyć stopy, musiała przydeptać pięty.
– Marta jest już z nami – pisał Andrzej w liście do mamy. – Jest bardzo dzika, nic nie rozmawia, tylko kiwa głową. Jeszcze nie chodzi do szkoły, bo nie ma butów.
Była wystraszona, spała z babcią i pytała się, czy można odwrócić się na drugi bok. Gdy już poszła do szkoły, to często mówiła, że nie trafi i brat musiał ją odprowadzać.
– Bałam się być sama – tłumaczy pani Marta. Trauma ustępowała powoli.
W tym czasie Jadwiga Łukasiuk przebywała w Fordonie, kobiecym więzieniu w Bydgoszczy: została skazana na 9 lat za „chęć obalenia i przejęcia władzy”, wyszła po 6 latach. Matka przez półtora roku nie wiedziała, gdzie jest córka. Powiedziano pani Jadwidze, że  jej dziecko zostanie wysłane do ZSRR i wychowane na prawdziwych obywateli.
Kuzynkę Karolinę Młynarczyk, która przewoziła listy Władysława Łukasiuka do żony, skazano na 9 lat, w śledztwie była bita, sadzano ją na nodze od stołka. Wyszła z więzienia bez zębów, wychudzona, schorowana.
– Mama wróciła 18 lipca 1954 r., było niedzielne popołudnie – wspomina pani Marta. Była w drelichowej kurtce i gumowcach. Przywiozła uszyte w więzieniu szmaciane lalki, mały, niebieski krzyżyk zrobiony z rączki szczoteczki do zębów i różaniec z chleba. Córka siedziała na kolanach u matki i czuła jej zapach. – Jaki zapach? – Bezpieczeństwa.
Jadwiga Łukasiuk pracowała w sklepie, ale szybko ją zwolnili, bez podania przyczyny. Potem pracowała fizycznie w ekipie drogowej, oczyszczając rowy i przepusty. W 1962 r. wyjechała z córką do Wrocławia, zmarła w 2001 r.
Marta Ziębikiewicz mieszka we Wrocławiu, jest aktywna w Stowarzyszeniu Odra – Niemen, wspierającym Polonię na Kresach. Pod kamienicę, gdzie mieszkała z mamą w 1948 r.  poszła dopiero w 1999 r. gdy poprosił ją prof. Krzysztof Szwagrzyk, który kręcił film. Minęło 51 lat.
– Brama, klatka schodowa, nic się nie zmieniło – mówi powoli pani Marta. Wspomnienia powracają; Antoś leży na podłodze … mieszkanie pani Łyżkowskiej, … mała dziewczynka stoi na chodniku …

Marek Jerzman

Fot. MJ Marta Ziębikiewicz w Tokarach 11 czerwca 2021 r. podczas uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej poświęconej kpt. Władysławowi Łukasiukowi ps. „Młot” i jego żołnierzom. W Tokarach urodził się W. Łukasiuk.
Fot. MJ Księga rachunkowa 6 Brygady Wileńskiej AK, Archiwum IPN.

Reklama
Poprzedni artykułNikodem Miłkowski 13 w kraju i pierwszy na Mazowszu
Następny artykułAreszt dla podejrzanego o spowodowanie wypadku śmiertelnego