„Święty człowiek” – na ŁOSICE.INFO

2
405

Pisaliśmy niedawno o tym, że w lutowym numerze Kuriera WNET ukazał się reportaż historyczny pt. “Święty człowiek” autorstwa Marka Jerzmana, historyka, dziennikarza i czynnego zawodowo nauczyciela z Łosic. Materiał poświęcony był tematyce okupacji niemieckiej i pomocy jakiej udzielali Polacy Żydom ratując im niejednokrotnie życie. Reportaż jest obszernym opisem wydarzeń z okupowanych Łosic i okolic. Dziś mamy przyjemność opublikować ten artykuł również na naszym portalu.

Święty człowiek

Przez dwa lata okupacji niemieckiej Wacław Szpura, mieszkaniec Dubicz pod Łosicami, przechowywał i pomagał 30 Żydom. Po wojnie, w październiku 1945 r. został zastrzelony. W 2015 r. otrzymał medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Był gospodarzem na 8 ha w małej wiosce Dubicze na Podlasiu, tj. 20 km na wschód od Łosic. Jak na biedną, podlaską wioskę Wacław Szpura był dosyć zamożny. Prowadził też sklep, w którym zaopatrywali się mieszkańcy sąsiednich wiosek.

Reklama

– Stała beczka śledzi, był cukier, papierosy, herbata, sól – wspomina wiejski sklepik syn Zdzisław Szpura.

Po towar do sklepu Wacław Szpura jeździł dwukonnym wozem do Łosic i Międzyrzeca Podlaskiego – 30 km. Znał wielu Żydów i zazwyczaj od nich brał towar. Obraz Pałty Beckermana, postawnego, zamożnego przedsiębiorcy z Łosic, doskonale utrwalił się w pamięci pana Zdzisława.

– Ojciec dobrze z nimi żył – mówi pan Zdzisław i dodaje: – Często mnie zabierał i wiele widziałem.

Zapamiętał popularne pod koniec lat 30. hasła narodowców „Swój do swego, po swoje”, propagujące robienie zakupów przez Polaków w polskich sklepach. Przedwojenny handel był zdominowany przez społeczność żydowską.

Wybuch wojny w 1939 r. to wspomnienie o niemieckich samolotach, na widok których całe rodziny kryły się w zagony kartofli. Fala uciekających cywilów i wojska przepływała traktem, kilka kilometrów obok. Potem rozpoczęła się niemiecka okupacja, ale życie w małej wiosce, na uboczu, niewiele się zmieniło.

Po okolicy, jak zwykle, chodzili żydowscy domokrążcy z Konstantynowa, pobliskiego miasteczka, skupując drób, jajka, masło. Zachodzili też do Dubicz żydowscy rzemieślnicy. Pan Zdzisław pamięta szewca i krawca, którzy przez  kilka dni byli u nich.

– Reperowali ludziom buty i ubrania za żywność – opowiada.

W 1940 r. trwały masowe prześladowania Żydów: musieli nosi gwiazdę Dawida, zabierano im sklepy, warsztaty, młyny.

– Niemcy gonili Żydów do roboty – mówi Zdzisław Szpura. Pamięta jak szli trójkami z Łosic do Niemojek (7km) budować rampę kolejową. Musieli śpiewać: Rydz nie nauczył nas nic, a Hitler złoty nauczył nas roboty… Eskortowała ich żydowska policja, a z tyłu dwóch żandarmów z psami. W 1941 r. w okolicznych miasteczkach Niemcy utworzyli getta dla Żydów.

Niewielu mieszkańców getta posiadało przepustki zezwalające na wyjście do pracy w okolicznych gospodarstwach. Pracowano za posiłki, ale wyjście z getta umożliwiało zakup żywności u chłopów. Szmuglowano ją do getta i sprzedawano na czarnym rynku. Można stwierdzić, że ludność getta żyła, bo funkcjonał czarny rynek: pracowało wielu krawców, szewców. Rzemieślnikom dostarczano do getta potrzebne materiały, a odbierano ich produkcję.

Jeszcze na początku okupacji Żydzi handlowali zbożem, ale Niemcy szybko im zakazali. W tej sytuacji często dogadywali się z zaufanym chrześcijaninem, a zyskiem z działalności dzielili się.

Młynarz Rubinsztajn w Łosicach na początku okupacji też robił interesy: kupował zboże, mełł i sprzedawał. Wybudował sobie kamienicę przy młynie na ul. 11  Listopada. Żydzi byli bardzo niezadowoleni, że afiszuje się zamożnością. W 1940 r. młyn Rubinsztajna przejął SS – man Schackenberg, nazywali go „Czarny”. Młyn prowadził emerytowany sędzia Hałłas, a Rubinsztajn, jako fachowiec, pracował tam i miał swoje udziały.

 „Czarny” w dzień targowy jeździł po okolicy, napotkanym chłopom płacił urzędową cenę za zboże, bardzo niską i kazał wieźć do swojego młyna. Mełł zboże i sprzedawał 3-4 razy drożej handlarzom z Warszawy na czarny rynek.

– Ten Niemiec to miał głowę do interesów i Żydzi go za to lubili – opowiadał Alfons Nurski. – Sądzili, że mając pieniądze, zdołają się uratować.

AKCJA „REINHARD”

Latem 1942 r. Niemcy zlikwidowali getta w okolicznych miasteczkach. W Łosicach  22 sierpnia 1942 r. akcja Reinhard objęła ok. 7 tys. Żydów, zaś w Międzyrzecu Podlaskim likwidacji ponad 17 tys. Żydów dokonano w kilku pacyfikacjach od 25 sierpnia 1942 r. do 26 maja 1943 r. Oficjalnie getto w Międzyrzecu Podlaskim Niemcy utworzyli we wrześniu 1942 r.

– Ojciec, jak jeździł po towar do miasta, to ich wyprowadzał z getta – mówi syn Zdzisław Szpura. – Tak trafiali do Dubicz.

Najpierw 10 osób siedziało w stodole, kryjówka była wysoko pod daszkiem. W nocy schodzili na klepisko.

– Gdy mama była zajęta, to wieczorem nosiłem im jedzenie – opowiada Zdzisław Szpura. Potem wykopano w stodole nową kryjówkę, wyłożoną deskami. – Nadal było niebezpiecznie – mówi pan Zdzisław.

Do sklepu przychodziło dużo osób i mogli zauważyć, że gotuje się tak dużo. Żydzi przenieśli się do ziemianki w pobliskim lesie.

Do rodziców Leokadii Chomiuk (z domu Lesiuk) w Koszelówce Wacław Szpura przyprowadził dwie młode Żydówki.

– Przyjmiecie? – spytał i rodzice zgodzili się przyjąć. – Spały na piecu, bo w małym domku nie było miejsca – wspomina Leokadia Chomiuk. Gdy przyszedł żandarm, to mama pani Leokadii zdążyła ukryć dziewczyny w łóżku pod pierzyną.

– To szczęście, że tak się stało – mówi pani Chomiuk.

Kolejna grupa znalazła schronienie w Dubiczach u Aleksandry Benedyczuk, powszechnie nazywanej Olesia, mieszkającej tuż obok Szpury. Była ona wdową, mąż, powołany do wojska, zginął we wrześniu 1939 r.

 – Żydzi byli na wyszkach (na poddaszu) w obórce, na słomie – mówi Danuta Bartniczuk, wnuczka Aleksandry Benedyczuk. – Babcia chowała garnuszek z jedzeniem do wiadra dla świń i niosła do obórki – wspomina.

Kolejna grupa łosickich Żydów sprowadzona przez Wacława Szpurę trafiła do Stanisława Szczerbickiego w pobliskiej Koszelówce 17 listopada 1942 r.

– Biedny rolnik zgodził się na układ: co miesiąc dostawał dużą sumę pieniędzy – pisze we wspomnieniach „Life, Death, and Angels” Renee Glassner, która miała wtedy 11 lat.

Jak podaje Oskar Pinkus w swojej książce „The House of Ashes”, wówczas 16 – letni chłopak, który też ukrywał się u Szczerbickiego, miała to być kwota 300 zł za tydzień, zaś potem wzrosła do 1000 zł. (Pod koniec 1942 r. 1 kg cukru kosztował 87 zł, w 1943 r. bochenek chleba – 11 zł, w 1944 r. za dolara płacono 150 zł).

Szczerbicki był biednym gospodarzem, lat ok. 30, wysoki, silny jak niedźwiedź, „prostacki wieśniak”, opisywał Oskar Pinkus. Przed wojną zdarzało mu się chodzić zimą do pracy u bogatych gospodarzy bez butów. Żona była „głupia i uparta”, bardzo się bała i od początku była przeciwna ukrywaniu Żydów. Nie potrafiła opanować strachu. Mieli trzy córki: 6-letnią Leokadię, 8-letnią Janinę i 11- letnią Stasię.

W SZAFIE

 Po likwidacji getta w Łosicach 22 sierpnia 1942 r. sytuacja garstki Żydów, którzy zdołali uciec i szukali schronienia, była ciężka.

– Nikt nie miał odwagi nas ukrywać, Niemcy zabili wielu, którzy pomagali lub ukrywali Żyda – wspomina Renee Glassner.

Ona sama z bratem Berelem została złapana przez granatowych policjantów i trafiła do łosickiego aresztu (ul. Berka Joselewicza). Osadzono ich w celi na II piętrze. Na parterze było dwoje polskich dzieci zatrzymanych za grabież w getcie. Po dwóch dniach, rankiem obudziły ich głosy Niemców i szczekanie psów. Renee i Berel słyszeli, jak Niemcy wyciągali dzieci z celi.

– Nie jesteśmy Żydami, oni są na górze – powtarzały. Niemcy nie rozumieli, krzycząc głośno. Padły dwa strzały.

W listopadzie 1942 r. Renee trafiła do Jurka Szymańskiego, granatowego policjanta w Łosicach. Był przyjacielem jej ojca Jankiela i za pieniądze zgodził się wziąć dziewczynkę do siebie. Większość czasu spędzała w wielkiej szafie, wychodząc z niej na posiłki. 27 listopada zapamiętała obrazek: wyjrzała i zobaczyła przy oknie zaczajonego żandarma. Był to „Piękny Leon”, znany w Łosicach z okrucieństwa. Z satysfakcją strzelał z pistoletu do biegnących postaci, pokonujących wysoki płot. Ostatnia biegła kobieta w długim płaszczu, który zaczepił się na płocie. Jej bezwładne ciało wysunęło się z płaszcza na ziemię.

Wigilia 24 grudnia 1942 r. była dla Renee wspaniałym przeżyciem. Marysia, żona policjanta, zasłoniła wszystkie okna i pozwoliła jej wejść do jadalni. Siedzieli razem przy świątecznym stole, śpiewając kolędy do późna. „Zagubiłam się w świecie chrześcijańskiej fantazji” – wspomina.

Pewnej zimowej nocy obudziła się i podsłuchała rozmowę małżonków. Policjanta mieli przenieść do innego miasta i nie wiedział, co zrobić z Renee. Rozważano zastrzelenie dziewczynki.

Pod koniec kwietnia 1943 r. do Szymańskiego przyszedł Wacław Szpura, „człowiek – anioł”, przysłany przez rodziców dziewczynki. Po tygodniu Szpura przyjechał wozem i zabrał Renee do siebie. Trafiła do Stanisława Szczerbickiego. Nareszcie spotkała się z rodzicami i starszym bratem, wujkiem, ciocią i dwoma kuzynami. Była szczęśliwa. Nawet schron w obórce wydawał się wspaniały. „Był świetnie urządzony: ławki, stół obniżany w nocy do poziomu ławek, lampa karbidowa i klapa otwierana z zewnątrz i od środka, która była przykryta obornikiem. Klapa była wsparta na drążku, aby doprowadzać powietrze. Tylko ja, mając 135 cm wzrostu, mogłam się wyprostować.

Nad nimi w obórce była krowa, 2 świnie i jagnięta. Po miesiącu pobytu w kryjówce Renee zmieniła zdanie o aurze wspaniałego miejsca.

– Rolnik, choć dobrze opłacany, głodził nas – pisała we wspomnieniach. Każdy dostawał 4 uncje chleba (120 g) i filiżankę kawy zbożowej na śniadanie, na lunch była filiżanka gorącej zupy z ziemniakiem. Wieczorny posiłek był taki sam jak rano.

Higiena licznej 8-osobowej rodziny w ciasnym schronie była dużym problemem. Zazwyczaj na codzienne umycie się każdy miał filiżankę wody. Walka z wszami i pluskwami stała się codzienną czynnością, czasem pojawiały się szczury.

URODZINY

Renee Glassner wspomina, że na swoje urodziny marzyła o jajecznicy. Gdy powiedziała o tym głośno, Szczerbicki zaśmiał się. Po naradzie z ojcem dziewczynka postanowiła przeznaczyć na realizację marzeń własne złote kolczyki. Szczerbicki w miły sposób odmówił przyjęcia, ale marzenie się spełniło.

– Były to najlepsze urodziny, jakie miałam – wspomina Renee Glassner.

Problemem był czas wolny. Opowiadali sobie wymyślone historie, mężczyźni grali w szachy, kobiety w karty. 16- letni Oskar  uczył 4 lata młodszą Renee bez książek i zeszytów. Berek przyjmował zakłady na wyścigi owadów. Najwięcej jednak marzyli… Trudne warunki i ciągły strach powodowały, że z błahych powodów kobiety kłóciły się. Ojciec Oskara, najstarszy w grupie, lat 60, zazwyczaj pogodny, stał się przygnębiony. Jankiel, lat 40, był bardzo porywczy i wybuchowy. Gdy skończyły się papierosy, tracił panowanie, był nieodpowiedzialny i narażał całą grupę. Wszyscy czekali na niedzielę, gdy na obiad były pierogi z ziemniakami.

Poprosili Szczerbickiego i na pół godziny wychodzili w dzień na strych obórki. Byli szczęśliwi, mogąc oddychać świeżym powietrzem, wyprostować się, popatrzeć na niebo i pobliską okolicę.

– Raz na jakiś czas, w nocy, Szczerbicki prowadził nas do domu – relacjonuje Oskar Pinkus. Szczerbicki opowiedział o ostatniej wizycie policji. Przyszli do domu i zapytali najmłodszą 6-letnią Leokadię: – Czy są tu jacyś Żydzi?

– Nie wiem, kto to Żyd – odpowiedziała dziewczynka. Podczas rozmowy druga córka Szczerbickiego podeszła do Belci i pokazała palcem na jej wstążkę. Belcia oddała jej kokardę.

Szczerbicki cały czas przestrzegał zasad bezpieczeństwa. Nawet jego brat Antoni, często u nich bywający, nic nie wiedział o Żydach. W domu zawsze ktoś czuwał, czy nie nadchodzi obcy. Leokadia Wasilewska, córka Szczerbickiego, pamięta przyjście dwóch żandarmów, sprawdzających zakolczykowane świnie.

– Ojciec wziął mamę za rękę i powolutku szli do obórki – mówi pani Leokadia. – A ręka mu drżała – dodaje.

W tym czasie Żydzi zauważyli żołnierzy i zdążyli się schować. Zazwyczaj, gdy Niemcy przyjeżdżali do Koszelówki, to ktoś z domowników ostrzegał Żydów. Przykrywali właz słomą i opuszczali. Słyszeli, jak chodzą po oborze. W schronie bez wentylacji szybko robiło się bardzo gorąco. Nazywali to „kąpielą”. Leżeli rozebrani twarzami na chłodnej ziemi, ubrania mieli przy sobie, gdyby ich Niemcy znaleźli i mieli rozstrzelać. Raz gdy pobyt Niemców przedłużył się do wieczora i przyszedł Szczerbicki, odwołując alarm, byli już półprzytomni.

Głód, klaustrofobia i ciągły strach – wspomina pobyt w schronie u Szczerbickiego Oskar Pinkus. Nieustanny strach spowodował, że także gospodarz się zmienił. Był zdenerwowany, unikał rozmów. Rano nie przynosił kawy i dawał mniej chleba. Tłumaczył się, że kupuje mniej mąki, aby nie wzbudzić podejrzeń. Nalegał, że powinni go opuścić i poszukać schronienia u bogatszego rolnika.

 Gdy do wioski przyjechali Niemcy, ktoś im powiedział o 2 Żydach ukrywających się w lesie pod Dubiczami. Zostali rozstrzelani. Zdenerwowany Szczerbicki powiedział Żydom, że muszą sobie iść. Nie przyniósł im jedzenia.

W tym samym czasie Niemcy znaleźli 2 jeńców rosyjskich, ukrywających się u gospodyni. Wszystkich rozstrzelano. Szczerbicki nie mógł się opanować i bardzo się bał. Ciągle nalegał, aby Żydzi się wynieśli. Nie chciał więcej pieniędzy. – Co mi z pieniędzy, jak mnie Niemcy zabiją – mówił.

– Gdy pójdziemy i złapią nas Niemcy, to nie dojdą gdzie się ukrywaliśmy? -zapytał Oskar Pinkus.

Szczerbicki milczał zaskoczony.

BOŻE NARODZENIE

To były ich pierwsze święta Bożego Narodzenia u Sczerbickiego – 24 grudnia 1942 r. Gospodarz zabił dwie owce, żona upiekła dwa bochenki chleba. Wszyscy czuli radosną atmosferę. Cała wioska świętowała, a oni swobodnie chodzili po oborze. Na drugi dzień świąt Szczerbicki przyniósł im mięso i świąteczne ciasto, oni postawili wódkę. Rozmawiali serdecznie. Szczerbicki pierwszy raz powiedział, że im współczuje.

Wiadomość o klęsce Niemców pod Stalingradem (2 lutego 1943 r.), dotarła do schronu po dwóch tygodniach. Czuli, że to może zmienić bieg wojny. Uczcili dobrą wiadomość, pijąc wódkę z gospodarzem.

Gdy skończyły się pieniądze, postanowili pójść nocą do Łosic po ukryte złoto. Było to niebezpieczne, bo w domu Pinkusów mieszkali Polacy i granatowy policjant. Do pomocy potrzebny był Wacław Szpura, któremu obiecali 25%. Udało się wykopać ukryte pod schodami 400 rubli w złocie i wrócili szczęśliwie rankiem. W drodze powrotnej Oskar Pinkus zasłabł i Szpura niósł go na plecach przez kilkanaście kilometrów. Po powrocie zmieniono warunki umowy, powiedziano Szpurze, że wykopano 100 rubli i gospodarz otrzymał 25 rubli. Żydzi tłumaczyli sobie zatajenie prawdy, że nie wiedzą, jak długo jeszcze będą musieli się ukrywać – pisał po latach Szmuel Goldring, jeden z ukrywających się.

W kwietniu, nocą, do Koszelówki przyszła Mania, starsza siostra Oskara Pinkusa. Pomimo nalegań i próśb Szczerbicki nie zgodził się, aby pozostała u niego i zdecydowała się pójść do Międzyrzeca Pdlaskiego, gdzie jeszcze istniało getto(do 26 maja 1943 r.). Oskar nie ukrywał żalu do gospodarza.

 – Trudno jest wyjaśnić, dlaczego człowiek, który sam posiada rodzinę i dzieci, nie chce pozwolić czyjejś siostrze zostać w kryjówce – wspominał.

Sam wybrał się do Międzyrzeca Podlaskiego, gdzie przebywał ponad 2 tygodnie, do 19 kwietnia 1943 r. W getcie było tylko 5 tys. Żydów, ponad 12 tys. Żydów zamordowali Niemcy. Większość mieszkań była pusta, w środku pozostawiono odzież, meble, żywność.

 – Nigdy się tak nie najadłem w czasie wojny, jak wtedy – stwierdził Oskar. – I mogłem wreszcie spacerować, oddychać świeżym powietrzem.

Gdy w sierpniu 1943 r. Oskar Pinkus ponownie przyszedł do międzyrzeckiego getta, zastał ulice porośnięte trawą i nielicznych, ukrywających się Żydów. Kilku uciekinierów przyszło do Dubicz: Mordechaj Lejzer, który dwukrotnie uciekł z transportu do Treblinki oraz sześciu innych. Ukrywali się w pobliskim lesie. W październiku dołączył do nich Oskar.

Kolejną grupę uciekinierów z pobliskiego Konstantynowa przyprowadził do Wacława Szpury Lejb Hofman. Znaleźli oni schronienie w lesie pomiędzy Dubiczami i Litewnikami. Gdy urodziło się dziecko, Motyl przyszedł w nocy do Dubicz po babkę, aby zawiązał mu pępowinę. Noworodek ciągle płakał i został uduszony. Wszystkie grupy utrzymywały kontakt ze sobą, wymieniając się informacjami o najbliższych.

Oskar Pinkus po żywność chodził w nocy do Rataja, bogatego gospodarza z Litewnik. Nie widywali się, brał żywność wystawioną dla niego, zostawiał pieniądze i wracał do lasu. Potem dołączył do nich rosyjski jeniec Wołodia, który nauczył ich żyć w lesie. Wykopali ziemiankę i kradli ziemniaki na polach. Wykonali też kopiec na ziemniaki. Wacław Szpura przynosił im chleb, ale przestał, bo częste pieczenie chleba wzbudzało podejrzenia u sąsiadów.

Było ciężko. Wołodia zaczął organizować nocne wyprawy do odległych wiosek po żywność. Kradli z obory świnię lub owcę i wracali okrężną drogą. Gdy obora była zamknięta, to pukali do domu, prosząc o pomoc. Zwykle im nie odmawiano. Na koniec ostrzegali, że jeśli gospodarz powie, że byli u niego Żydzi, to Niemcy go spalą.

Jak wspomina Pinkus, okradali też gospodarzy antysemitów i kolaborantów. Przez pewien czas głodowali, ale nie była to wina gospodarza, który im pomagał. – Jego rodzina też cierpiała niedostatek – dodaje Pinkus.

Ponownie poszedł do Łosic, tym razem z Lejzerem, który miał pistolet. Wyprawa się udała, powrócili z pieniędzmi. Gdy się skończyły, zaczęli kraść żywność od rolników.

 Wiedzieliśmy, że to złe, bo niebezpieczne – pisał we wspomnieniach Oskar Pinkus.

Wiadomość o kapitulacji Włoch – 8 września 1943 r. wszyscy przyjęli z wielką radością i nadzieją na szybki koniec wojny. Szczerbicki powiedział, że jak skończy się wojna, to chciałby, żeby opuszczali kryjówkę w nocy.

– Jest dużo złych ludzi. Ja wiele nie rozumiem. Jestem prosty chłop – mówił Szczerbicki.

Oskar śmiał się z powodu naiwności i ignorancji gospodarza. – Nie rozumiałem go – przyznał po latach, pisząc wspomnienia.

Pod koniec okupacji prawie każdy młody chłopak należał do AK – zauważa Oskar Pinkus. Niemcy czuli respekt przed partyzantami i rzadko pojawiali się w odległych wioskach. Państwo podziemne systematycznie dokonywało zamachów na kolaborantów i szpiegów.

– Podziemie chroniło nas nie tylko przed Niemcami, ale też przed Polakami – zanotował w pamiętniku Pinkus, oceniając  ostatnie miesiące życia w ukryciu, jako „najspokojniejsze i najbezpieczniejsze”.

Inaczej widziała to Renee Glassner, spisując wspomnienia w 2003 r.: „Grupy partyzantów z AK często napadały na leśne kryjówek i zabijały Żydów. Baliśmy się partyzantów, którzy byli dla nas większym zagrożeniem niż Niemcy.”

Wiosną 1944 r. sytuacja osób ukrywających się u Szczerbickiego była krytyczna. Skończyły się pieniądze i Szczerbicki zażądał ich odejścia.

– Nie mogę was trzymać za darmo – tłumaczył. Gdy zaczęli się pakować, gotowi do odejścia, zmienił zdanie, mówiąc. – Najgorsze czasy już przeżyliście, zostańcie.

W ostatnich dniach lipca oglądali z ukrycia wycofujące się oddziały niemieckie. Cóż to był za widok! Brudni, zmęczeni Niemcy! – pisał Oskar Pinkus.

30 lipca 1944 r. w wiosce byli już Rosjanie. W nocy Szczerbicki otworzył drzwi obory i powiedział: – Teraz możecie iść. Jesteście wolni i bezpieczni.

ŻYDOWSKI  OJCIEC

Dla Żydów ukrywających się przez dwa lata, wojna była zakończona. Kilku z nich wstąpiło do Urzędu Bezpieczeństwa. W mundurach, z bronią odwiedzili parę razy Dubicze i Wacława Szpurę.

 – Strzelaliśmy z karabinu do niemieckiego hełmu na płocie – wspomina Zdzisław Szpura, który miał wówczas 12 lat.

15 października 1945 r. na podwórko Wacława Szpury zajechał konny wóz z czterema cywilami. Jeden zsiadł, podszedł do gospodarza, coś mówiąc, sięgnął za pazuchę.

– Ojciec pchnął go na ziemię i zaczął uciekać za budynki w pole – mówi syn Zdzisław. Wyciągnęli z wozu karabin na nóżkach, ustawili i poszła seria. Trafili. Jeden z cywilów poszedł sprawdzić.

– Zabiliśmy żydowskiego ojca – mówili, odjeżdżając.

Młodszy syn Kazik pobiegł do ojca. Wacław Szpura był ciężko ranny. Kula odłupała kawałek czaszki, widać było pulsujący mózg. Był przytomny. – Mamo ratuj – powtarzał.

Położono go na wóz i zawieziono do lekarza do Łosic, 20 km. Doktor Wróblewski rozłożył ręce, dawał mu dzień, dwa życia. Zabrali ojca do domu,  w drodze zmarł. Pochowany został w kącie cmentarza, pod parkanem. Tak kazali księdzu, bo to „żydowski ojciec”, tłumaczy syn Zdzisław

Po dwóch tygodniach w nocy przyjechali do Szpurów jacyś ludzie. Zabrali wóz z końmi i 3 świnie. Strzelali w sufit, grozili wdowie i teściowej: – Dawaj żydowskie złoto!

KTO STRZELAŁ?

Według relacji Szmuela Goldringa ur. w 1920 r, pochodzącego z Konstantynowa, napisanej w 1965 r. i złożonej w Vad Vashem, Wacława Szpurę zastrzeliła Armia Krajowa: „Wiedzieli, że pomagał Żydom. Za czasów Niemców odwiedzali go czasem i mówili: Wydaj nam twoich Żydów, u nas nic im nie grozi. Odpowiadał: Nie mam Żydów. (…) Gdy przyszli Rosjanie, Wacław Szpura wiedział, że go śledzą i nie mogą mu darować, że ratował Żydów. Opowiadał nam o tym. Daliśmy mu czeski karabin z kulami i granaty. Zawsze nam mówił: Póki tu jesteście, jesteśmy spokojni, bo ci, którzy chcą mnie zabić, boją się waszej zemsty, ale będzie źle jak odejdziecie”.

Prof. Jan Żaryn zwraca uwagę, że Armia Krajowa została rozwiązana 19 stycznia 1945 r.

– Faktem jest morderstwo Szpury, natomiast kto był sprawcą i jakie miał motywy, to wymaga badań – mówi prof. Żaryn i dodaje: – Elementem towarzyszącym każdej wojnie są formacje wojskowo – bandyckie, niepodlegające strukturom politycznym, a podające się za partyzantów.

Szmuel Goldring opisuje też pierwsze dni wolności ocalałych z Zagłady i współpracę z nową władzą: „W tym okresie byliśmy ocaleni. Ocaleni do zemsty. Chcieliśmy zemścić się na wszystkich Polakach, tych którzy pomagali i własnymi rękami zabijali Żydów. Chcieliśmy to zrobić przy pomocy Rosjan i to się nie udało, bo Rosjanie tłumaczyli nam: „Zostaliście małą garstką, a my chcemy zdobyć sympatię Polaków. Nie chcemy waszych działań. Może przyjdzie czas na to.” Myśmy coś zrobili – Żydów, o których wiedzieliśmy, że własnymi rękami zabili Żydów, sami zabiliśmy. W tym okresie współpracowaliśmy z Rosjanami, którzy dali nam broń. Udawaliśmy, że szukamy sprzeciwiających się Rosjanom, inscenizowaliśmy ucieczki – niby oni uciekają i wtedy do nich strzelaliśmy”.

W marcu 1945 r. Żydzi wyjechali. Jak pisze Goldring, przy pożegnaniu Wacław Szpura rzekł: „Ja jestem skazany na śmierć”.

Na tym obszarze od 1943 r. do 11 sierpnia 1944 r. walczył oddział AK mjr. Stefana Wyrzykowskiego, „Zenona”, część partyzantów działała potem w podziemiu antykomunistycznym. Jednym z ostatnich, żyjących żołnierzy tego oddziału jest Tadeusz Sobieszczak, ps. „Dudek”.

– Było u nas w oddziale 3 Żydów, 18 Sowietów i 7 lotników amerykańskich – wylicza Sobieszczak. Co ciekawe jeden z Żydów – Zygmunt Szarfa ps. „Liniowiec”, kwatermistrz oddziału, po przyjściu Rosjan był widywany w mundurze oficera NKWD.

Oddział AK mjr. „Zenona” płacił chłopom za żywność lub zdobywał w niemieckich majątkach – Liegenschaftach. Partyzanci zabiegali o poparcie i pomoc wiejskiej ludności, która była konieczna do przetrwania. Wioski były biedne, a wysokie kontyngenty Niemcy ściągali bezwzględnie. Za niedostarczenie kontyngentu karali obozem pracy.

– Oni psuli nam robotę – mówi o bandach rabunkowych Sobieszczak.

Było to zjawisko częste i dokuczliwe, bandyci posiadali broń i podawali się za partyzantów. Rabowali bydło, pieniądze, odzież. Partyzanci „Zenona” kilka razy ujęli rabusiów, a sąd polowy skazał ich na karę śmierci.

Jak powszechny był bandytyzm, świadczą też słowa łosiczanina Alfonsa Nurskiego, mówiącego, że po „wyzwoleniu” Polacy ukrywający Żydów prosili ich, aby nikomu nie mówili u kogo przebywali.

– Bali się nocnego napadu – tłumaczył Nurski.

Po „wyzwoleniu” także Stanisława Szczerbickiego kilka razy odwiedzali nocni goście. – Grozili ojcu, bili i strzelali w sufit, żądając pieniędzy i złota – wspomina córka Leokadia Wasilewska. – Potem leżał w łóżku zbity, posiniaczony – dodaje.

Gdy kolejny raz przyjechali w nocy, stanęli pod oknem, szczękając zamkami karabinów, przeładowując broń. Żona Adolfina Szczerbicka, która przędła wełnę, zemdlała. Poszli do obórki po świnię. To była maciora tuż przed oprosieniem. Zastrzelili ją w pobliskim lesie i zaszlachtowali, a prosiaczki rozbiegły się po lesie.

OBCY W DOMU

30 lipca 1944 r. w Koszelówce pojawili się Rosjanie i jak wspomina Renee Glassner: „Byli mili i podwieźli nas ciężarówką do Łosic. Obcy byli w naszym mieszkaniu ale pozwoliliśmy im zostać dwa tygodnie….Przyszli do nas inni Żydzi i było nas 40-50 osób w tym 16 z Łosic…”

Renee Glassner, 13-latka, zaczęła chodzić do szkoły. „Pewnego dnia dzieci przestały się ze mną bawić, bo zabroniła im nauczycielka. Powiedziałam o tym mamie. Nauczycielkę religii i angielskiego aresztował tajniak. Została wysłana na Syberię na reedukację. 

Rosjanie nas chronili, ale Polacy rzucali kamieniami w naszą kamienicę. W styczniu 1945 r. zaatakowali nas bronią i granatami. Jeden granat prawie uśmiercił Oskara. W marcu 1945 r. AK zaatakowała Mordy. Zginęło 13 Żydów. Po tym wyjechaliśmy do Łodzi”.

Według moich ustaleń we wspomnianym ataku na Mordy zginęło kilku Żydów i Polaków oraz enkawudzista. Należy powtórzyć, że Armia Krajowa została rozwiązana 19 stycznia 1945 r., zaś obecnie historycy nie posiadają wiedzy, który oddział zaatakował Mordy i jakie były tego przyczyny.

O powojennych relacjach polsko-żydowskich wypowiadał się Alfons Nurski, przyznając, że na Żydów patrzono „trochę z boku”. Polacy współczuli Żydom, patrząc na Zagładę i zdając sobie sprawę, że teraz kolej na nich. Po wojnie jednak powszechnie mówiono, że to Żydzi rządzą w Polsce.

– Dużo ich było w PPR i UB. Także w Łosicach – mówił Nurski.

Już w październiku 1944 r. nowa władza aresztowała w Łosicach 13 osób, których wywieziono do Rosji.

MAŁA RYWKA

Pierwszy raz po wojnie Renee Glassner przyjechała do Polski w 1976 r. Odwiedziła Koszelówkę, Szczerbicki już nie żył. Weszłam do domu sama. Z minutę patrzyłam na jego żonę Adolfinę, a ona na mnie. Objęłam ją.

– Kim pani jest?
– Mała Rywka, córka Jankiela.

Uściskaliśmy się. Ucałowaliśmy. Płakaliśmy. Nie wierzyła. Pytała o innych Żydów. Płakała, wspominając okropne czasy. Była pewna, że pewnego dnia jej rodzina zostanie stracona za pomoc Żydom.

Z Koszelówki pojechała do Łosic. Dawny plac targowy w centrum miasteczka zniknął i pojawił się zadrzewiony park. Gdy stanęła przed swoim domem (róg Rynku i Międzyrzeckiej), zaczęła płakać. Weszła na górę. Do mieszkania zaprosiła ją miła kobieta.

Całe popołudnie spędziła z nauczycielem Władysławem Gołąbkiem, znajomym jej mamy. Dostarczał mamie książki do czytania, które przynosił na skraj getta.

– Przeprosił, że nie wziął nas do domu, ale obawiał się donosu – wspomina Renee Glassner. W tracie robienia zdjęć na Rynku, jedna z kobiet krzyknęła: – Wrócili i odbiorą naszą własność.

Zniknął też cmentarz żydowski, świadectwo 400 lat obecności Żydów w Łosicach. W tym miejscu był park… Pojechałam do Treblinki. Była godz. 23. Księżyc świecił. W końcu zobaczyłam kamień z napisem – Łosice. Upadłam i płakałam długo.

SPRAWIEDLIWI

Po śmierci ojca u Szpurów było ciężko. Matka wychowywała czwórkę chłopców, najstarszy Zdzisław miał 12 lat, najmłodszy Roman nie miał jeszcze roku.

 – Za kawałek chleba szło się do roboty: drzewo rąbać, krowy paść – mówi Zdzisław Szpura. – Bieda była nie z tej ziemi.

Po ukończeniu 7-klasowej szkoły musiał iść do pracy. Potem skończył zawodówkę i pracował jako traktorzysta. Obecnie 83-letni Zdzisław Szpura jest skromnym emerytem, dużo wydaje na leki. Żałuje, że nie mógł się kształcić. – Z matematyki byłem najlepszy w klasie – wspomina.

Kilka  lat temu pan Zdzisław odwiedził Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie, poszukując informacji o ojcu. Dowiedział się, że Wacława Szpurę zabiły bandy rabunkowo – faszystowskie.

Zdzisław Szpura złożył wniosek do ambasady Izraela o przyznanie ojcu medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

 – Powinno się o nim pamiętać – mówi pan Zdzisław.

Lejb Hofman z Konstantynowa w dokumencie złożonym w ŻIH pisze: „Naszym wybawcą był Wacław Szpura, Polak, chłop mieszkający we wsi Dubicze (…) Zawsze stał na straży. Zaopatrywał nas w pieniądze, sól, naftę, lekarstwa. Kiedy mieliśmy pieniądze, dawaliśmy mu, kiedy nie mieliśmy, dawał bez pieniędzy. On z żoną nie odpoczywali. I pomagali we wszystkim (…) Informował nas, kiedy policja przyjdzie na obławy. Był dla nas ojcem”.

5 maja 2015 r. w Siedlcach odbyła się uroczystość przyznania tytułów oraz medali Sprawiedliwy wśród Narodów Świata za pomoc i ratowanie Żydów w czasie Zagłady dokonywanej przez Niemców. Medale Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie wręczane przez Annę Azari, ambasador Izraela, otrzymali:

Adolfina i Stanisław Szczerbicki z Koszelówki za uratowanie dwóch rodzin: Pinkusów i Gewirtzmanów, razem 8 osób, które uciekły z łosickiego getta. Wniosek złożyła Renee Glassner.

Wacław Szpura z Dubicz, który z pomocą żony i syna uratował życie 30 Żydom, uciekinierom z getta w Łosicach i Międzyrzeca Podlaskiego. Medal odebrał syn Zdzisław Szpura.

– To święty człowiek – mówi o Wacławie Szpurze Stella Zylbersztajn. – On ukrywał Żydów, narażając swoją rodzinę na śmierć – dodaje Stella. Ona też uciekła z łosickiego getta i przez dwa lata okupacji ukrywało ją 25 polskich rodzin.

Zdzisław Szpura jest dumny, że po latach jego ojciec został uhonorowany medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Nie ukrywa, że nie wszystko poszło po jego myśli. W ambasadzie Izraela prosił bowiem o finansową pomoc, pragnąc wyremontować nagrobek rodzica. Otrzymał tysiąc zł, które natychmiast odesłał. Mówi, że kwota była zbyt mała na nagrobek.

Pan Zdzisław milczy chwilę, aby powiedzieć cicho, jakby do siebie: – A ojciec tylu ludzi uratował.

                                                                                Marek Jerzman

Pisząc powyższy tekst korzystałem ze wspomnień Renee Glassner „Life, De ath, and Angels” oraz książki Oskara Pinkusa „The House of Ashes”. Dziękuję za pomoc w tłumaczeniu z hebrajskiego i angielskiego: Stelli Zylbersztajn, Piotrkowi Wyczółkowskiemu, Annie Maksymiuk, Małgorzacie Korczyńskiej.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Fot. T. Nieścioruk. W czasie okupacji w tym budynku był areszt policji granatowej, trafiła do niego Renee z bratem Berelem.

szpuraFot. MJ Zdzisław Szpura, syn Wacława Szpury z medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

szczerbicki

Fot. MJ Adolfinie i Stanisławowi Szczerbickim medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata wręczyła Anna Azari, ambasador Izraela. W imieniu rodziców medal odebrała córka Leokadia Wasilewska.

Reklama
Poprzedni artykułNietrzeźwi za kierownicą
Następny artykułKonkurs prozatorski na ciekawie opisaną przygodę z książką

2 KOMENTARZE

  1. Prof. Żaryn: „Faktem jest morderstwo Szpury, natomiast kto był sprawcą i jakie miał motywy, to wymaga badań”. Zasłonka nt. niewykonalnych badań w 70 lat po nieudokumentowanym zdarzeniu nie zmienia faktu, że polski obywatel pomagał innym obywatelom polskim. Za to został zabity przez obywateli polskich. Czy Polska i Instytut, który Pan reprezentuje naprawdę nie ma środków, żeby sfinansować nagrobek temu Bohaterowi?

  2. Proszę jak się żydostwo wysiliło ,tysiąc złotych za ludzkie życie,za narażanie siebie na śmierć oraz bliskich .
    Tyle mamy od nich współczucia,za piękne czyny ,oni pogardzają polakami,te medale nie mają żadnego znaczenia ,w IZRAELU nie chcą nawet słuchać o tych sprawiedliwych .

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.