Grałem w Orle Łosice – nie wiem co to znaczy się poddać

0
1016

Świetnie zapowiadający się piłkarz drużyny Orzeł Łosice, utalentowany tatuator i niezwykle emocjonalny malarz – tak najogólniej można określić łosiczanina z krwi i kości – Huberta Daniluka. Urodził się w Łosicach, gdzie spędził całe swoje dzieciństwo i wiódł życie zbuntowanego nastolatka. Następnie na 15 lat związał się z Warszawą, w której zdobył doświadczenie zawodowe i otworzył pracownię tatuażu. Teraz osiedlił się na Dolnym Śląsku, gdzie oprócz tatuowania zajął się „na poważnie” malowaniem. Z człowiekiem wielu talentów, o jego twórczości, emocjach i rzeczach ważnych rozmawiała Joanna Gąska.

Lubisz obserwować ludzi? Pytam o to, bo w wielu Twoich pracach przewija się motyw ludzkiego ciała uwikłanego w walkę z żywiołami. Ludzkiego ciała, które pełni zarówno funkcję podmiotu będącego nadrzędnym bohaterem obrazu, jak i funkcję dopełniającą – pozwalającą na zaakcentowanie konkretnych emocji. Zatem, czy to, co widzimy na Twoich obrazach to wynik wnikliwej obserwacji ludzkich zachowań, czy może Twoje własne emocje, które w ten sposób próbujesz artykułować? 

Reklama

Nie obserwuję ludzi. Podchodzę do motywów którymi się posługuję samolubnie ale nie osobiście a z pewnością nie bezpośrednio. Nie lubię oczywistości. Z malarstwem tego typu jest jak z dobrym kawałem, jest tym śmieszniejszy jeśli nas dotyczy ale nie bezpośrednio. Wtedy wzrasta wiarygodność i śmianie się – nawet przez łzy – jest autentyczne, szczere i takie nasze. A ja chciałbym żeby ludzie widzieli siebie w moich obrazach -może nawet w tych złych momentach które trwały krótko – ale były tak silne że pamiętają je do końca życia – bardziej niż setki momentów nijakich. Nie muszę obserwować innych żeby czuć to co oni. Wszyscy jesteśmy tacy sami, podszyci tymi samymi emocjami tylko na innych płaszczyznach. Ja chcę odczuwać każdego kto patrzy na mój obraz i jeśli mamy te same potrzeby emocjonalne na podobnej płaszczyźnie to się lubimy, jeśli nie to się kompletnie nie rozumiemy… i dobrze, różnorodność jest cudowna, poprawność i miałkość nie. Swoimi pracami określam siebie przez siebie bo mi do tego najbliżej, jednak jestem przekonany że każdy w swoim „JA” ma inne odcienie tych samych nastrojów i brzmień emocji.

Finalny efekt obrazu to kopia pomysłu, który masz już w momencie pierwszego muśnięcia pędzlem, czy może całkowicie spontaniczny wynik podjętych działań?

Zawsze wspólny mianownik między pomysłem, projektem a wykonaniem jest różny i zależny od wielu czynników. Oczywiście próbowałem różnych metod podchodzenia do pracy – był i totalny spontan, była chłodna kalkulacja jak i sztuki mieszane. Z reguły wygląda to tak, że trafiam na jakiś obiekt typu zdjęcie postaci w ciekawej pozie lub rzeźbę i wykorzystuję refke do złapania ogółu rzeczy, głównie proporcji. Jeśli jestem już w miarę zadowolony z bryły to zawsze zaczynają się wyłaniać jakieś pomysły rozwinięcia, wystarczy jedno bezmyślne pociągniecie pędzla i już zabłyszczy ci jakiś koncept. Bardzo często jednak przy rozwijaniu obrazu muszę uciekać się do maskowania moich braków. Mógłbym nawet rzec, że maluję swoja nieudolnością. Jeśli jakiś element mnie na chwilę obecną przerasta lub szkoda mi poświęconego już czasu na zamalowywanie całości to kombinuję. Praca w nieudolności jest kreatywna, wymusza wprowadzanie nowych elementów których nie planowałem i pcha całość do przodu. Kiedyś się tego wstydziłem – wiadomo chcę malować jak najlepiej – ale przestałem pragnąc być najlepszy. Dzisiaj traktuję to jako bonus, nie porzucam bo nie umiem, nie męczę 20 godzin jednej części, idę z prądem. A przy następnym obrazie spróbuję jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz … Więc moje malowanie to kontrolowany spontan.

Malujesz relatywnie od niedawna – zastanawiam się skąd taki impuls? Przecież do tej pory mogłeś się też spełniać artystycznie podczas tworzenia autorskich tatuaży. Skąd więc potrzeba wyrażania się w nowej technice?

Zgadza się, maluję od niespełna 2 lat. Pomysł lub może chęć spróbowania nowej techniki powstała parę lat wcześniej, słyszałem że malowanie rozwija w codziennej pracy. Praca tatuatora tak bardzo się nie różni od malarstwa, są zasady których się uczysz i wprowadzasz. Chciałem być lepszy więc mówiłem „kiedyś spróbuję” i się schodziło – jak ze wszystkim. Po przeprowadzce z Warszawy na Dolny Śląsk przyszła lekka zadyszka w płynności klientów w codziennej pracy i dokładnie 10 maja 2019 roku nadszedł dzień kiedy otworzyłem wcześniej zamówione farby, postawiłem podobrazie na regale w pokoju i namazałem obraz. Pomyślałem, że fajne to i nie takie trudne, wiec namazałem następne… Sprzedałem wszystkie pierwsze 10 prób w internecie – to mi dało moc, ludzie na fb mi dali moc i ciągle dają. Następna próba, to były farby olejne…tragedia. Początek ciężki ale z każdą godziną popadałem w tę miękkość, w tę płynność, prowadziłem pędzel i w sobie krzyczałem „jakie to jest zajebiste”. Zakochałem się – zaraz po żonie moją miłością jest właśnie malarstwo… Wielokrotnie łapałem się przy sztaludze na tym, że czułem – bo inaczej nie można tego określić – że to co robię teraz to jest TO.

Czyli malarstwo i tatuaż to dwa różne światy?  W którym z tych światów czujesz się bardziej “u siebie”?

Jako tatuator mogę realizować się w autorskich pracach ale jako tatuator nie mogę spędzić czasu na pracy w upalny dzień przy zimnym piwku, skakać i tańczyć przy maksymalnie podkręconej muzyce, cieszyć się każda godziną i żałować końca dnia, przeżywać po swojemu słuchanej muzyki przy sztaludze, wzruszać się i wspominać…tego nie mogę jako tatuator – jako malarz mogę natomiast codziennie.

Pytasz skąd potrzeba wyrażania się w tej technice, dla mnie to „kwestia szczerości, nie kwestia wyboru” jak rapowali w Paktofonice. Ja w tatuażu przestaje być szczery, też nie z wyboru, po prostu taka kolej rzeczy. Moja praca to genialna opcja, jeśli się starasz, to będzie piękną przygodą z setkami świetnych ludzi, godzinami ciekawych rozmów i z życiem na poziomie o wiele większym niż wynika to z twojego wykształcenia. Jednak ma ciasne ramy  złotej klatki. Nie można tego porównać do uczucia malowania. Kiedyś marzyłem żeby zostać tatuatorem, zostałem. W trudzie i w niewdzięcznym znoju ale zostałem, jestem z tego dumy. Dzisiaj nie marzę żeby zostać malarzem, ja się nim stałem…bo to jest TO.

W Twoich pracach aż kipi od emocji. Patrząc na Twoje obrazy odbiorca może znaleźć w nich niemal każdy odcień strachu ale też i nadziei, smutku ale i radości, złości i równoważącego ją spokoju… Wydaje się, że znalazłeś sposób na to by łączyć elementy z pozoru niemożliwe do połączenia, wykorzystując do tego zarówno członki ludzkiego ciała, jak i kolory oraz faktury. Co jest dla Ciebie inspiracją?

Co mnie inspiruje? Tutaj chyba nie ma oryginalnych odpowiedzi wśród twórców, bo chyba odpowiedź, że „wszystko” jest najbanalniejsza. Ale nawiązując do rozwinięcia tego pytania o emocjach to chyba właśnie te emocje są natchnieniem. Bo to jest tak, jak z rolą aktorską – każdy chce grać tego złego, zagubionego, skomplikowanego… bo to jest ciekawsze, bo to jest jakieś. Może dlatego i mnie fascynuje i ciągnie do negatywnych emocji chociaż na co dzień  jestem raczej pogodny. Malując emocje można rozliczać się z samym sobą ale też trafiać do innych. Z uporem maniaka będę powtarzał, że jesteśmy tacy sami, niezależnie od pozornych różnic. I w każdym z nas są te emocje, głębiej lub płycej. Ja chce dodłubać się to tych głębszych warstw gdzie gromadzą się nasze strachy, traumy, zwykłe obawy i uprzedzenia, jednocześnie nie chce nikogo pouczać. Sam wielokrotnie stawiam pytania – tam gdzie mogę podyskutować – nie żeby prostować i wprowadzać moją „mojszość”, tylko by raczej desperacko łapać się tez osób mądrzejszych i łaknę oświecenia – na próżno. Dlatego też moje malowanie przedstawia emocje, bo  tak wygląda nasze życie, nawet jeśli tylko przez chwilę i tylko bardzo głęboko w nas. Nawet jeśli jest to przekoloryzowane i przesadzone, ale to tak samo jak często jest przesadzony nasz strach, płytkie są nasze stany lękowe i bezpodstawne traumy. Moja twórczość odkrywa, to co w nas wstydliwe, nasze bolączki ale też niesie nadzieję, że nie jesteśmy w tym sami. Inspirują mnie ludzie, w swojej złożoności, w swojej nieznośności i słabości…a przy tym tak silni.

Z pewnością nie raz słyszałeś już porównania twojej twórczości malarskiej do twórczości Zdzisława Beksińskiego. Wiem, że bardzo cenisz tego artystę. Myślisz, że czerpiesz z niego inspiracje? I jak odbierasz takie komentarze?

Porównanie mojego malarstwa do Zdzisława Beksińskiego odbieram negatywnie, nie dlatego że to złe, ale dlatego że to bardzo płytkie i szufladkujące. W tak szybkich czasach i w takim natłoku treści ludzie traktują wszystko zerojedynkowo, lubię – nie lubię, genialne – beznadziejne, widziałem – nie widziałem. I jest to paranoja – zło tego świata. Ja Beksińskiego uwielbiam, tak jak tysiące osób. Traktuję go jako dobrego wujka z którym lubię się spotykać. Lubię jego głos i to co mówi, to miłe przebywać w jego towarzystwie. Ale to nie znaczy, że jeśli wujek jest kolejarzem to ja będę za jego pociągiem jeździł drezyną z wywieszonym jęzorem, bo nie idzie zjechać z wytyczonych torów. Jego malarstwo cenię ale się do niego nie odnoszę, jeśli ktoś chciałby poświęcić chociaż 1/1000 swojego czasu który dziennie poświęca na przeglądanie głupot w internecie na zastanowieniu się nad tym, co i jak maluję w kontekście tego co tworzył Beksiński, to szybko dojdzie do wniosku, że absolutnie nie można porównać tego malarstwa z moim. Ne wykorzystuję praktycznie żadnego charakterystycznego elementu którym posługiwał się na co dzień Beksiński – czego nie można powiedzieć o innych zafascynowanych, którzy bez krępacji biorą garściami poszczególne elementy i się z tym nie kryją. Są podobieństwa w klimacie – głównie w doborze motywów i w braku szczególnego tła. Z prostej przyczyny, mam w dupie tło – w chwili obecnej. To miejsce osadzenia głównego motywu i nie chce mi się z tym kombinować na siłę, nie mam pomysłu, nie skupiam się. Dalszy plan ma wyeksponować motyw przewodni – tyle. A kwestia doborów motywów już była omawiana i nic nie poradzę, że ciągnie mnie w podobną stronę, ale w moim odczuciu ciągnie mnie zdrowo. Choć stażem malarskim raczkuję, to jestem osobą poszukującą, nie zadowolą mnie internetowe tytuły „Drugi Beksiński” – bo w ostatnim czasie następnych Beksińskich jest jak psów – ja chce być pierwszym Danilukiem i na to pracuję. Jednak szukanie siebie to droga, a szukanie siebie i swojego „JA” w malarstwie to droga do horyzontu – komu się udało? Ale próbować trzeba, nawet jeśli musisz się na kimś oprzeć żeby wstać i ruszyć swoją ścieżką.

Jacy artyści Cię inspirują?

Jestem z natury i wykształcenia ignorantem. Przyswajanie wiedzy, w tym poznawanie imion i nazwisk to proces tak mozolny, niewdzięczny i obcy mojej naturze, że nie jestem w stanie wymienić nikogo. Oprócz Beksińskiego – ale to oczywistość. Mnie tak naprawdę inspiruje każdy biegły w swojej dziedzinie. Mogę się rozpływać nad miękkością farb olejnych, światłocieniem realizmu, przestrzennością rzeźby i nie muszą tego tworzyć osoby rozpoznawalne. Nikt nie musi tego tworzyć. Ja często zawieszam się nad mozaiką w łazience gdy w pełnym słońcu  tańczą na niej kształty i faktury. Przyglądam się spękanej ziemi, dziupli w drzewie, starym sypiącym się domom. To wszystko jest w moich obrazach a motyw jest pretekstem. Dla mnie ciekawsze jest to, jak rozlatuje się stara szopa niż hiperrealistyczny rysunek malowany 200 godzin, bo widok przemijania jest przejmujący i wzruszający. A widok rysunku wyglądającego jak zdjęcie też wywołuje wzruszenie ale ramion i komentarz „no fajnie” i przewijasz dalej. Bardzo trudno wskazać osobę która inspiruje i jednocześnie powstrzymać się przed naśladownictwem – nie wiem czy jest to możliwe. Codziennie napotykam świetnych artystów gdy szukam inspiracji w internecie, wiec można było by bez końca przerzucać tysiące grafik i każda może popchnąć do przodu… jednocześnie każda trzyma i spowalnia, bo już jesteś w jej ramie. Nie ma większego sensu próbować dociec kto cię podtrzymywał jak uczyłeś się chodzić – ważne jest to, z kim dojdziesz tam gdzie chcesz. Rada jak z podręcznika dla domokrążców – jednak czy ma sens coś innego niż to, co czujesz przy tworzeniu? Jesteś w tym szczery i bezkompromisowy, nie odbijasz od kalki i nie oglądasz się czy twoja linia spełnia wymogi szkoły wyższej. Ważne jest to co tworzysz i czy to do kogoś trafi…jednak to są kwestie już niezależne. A inspirowanie się artystami to dla mnie – jak śpiewał mało znany piosenkarz ludowy Kazik – „Wyścig szczurów, tego to nie czujesz, to że ciągle i ciągle się do kogoś porównujesz”. Amen

A kto, lub co najbardziej motywuje Cię do malowania i poszukiwania nowych rozwiązań artystycznych?

Nie chcę używać jakiś górnolotnych określeń ale motywuję się sam poprzez łączenie potrzeby wyrażania siebie,  płynącej z tego satysfakcji oraz niechęć do marnowania swojego czasu. Teraz maluję bo nie widzę innego wyjścia, po prostu nie widzę dla siebie niczego lepszego. Oczywiście mógłbym nic nie robić – bo tak jest najwygodniej – ale mnie od dłuższego czasu nie interesuje podejście pt. „chujowo ale stabilnie”. Ja chcę czuć tę satysfakcję, ja chcę być szczęśliwy w tym co robię, bo inaczej skazuję się na marność, utrapienie za życia. A mam przecież jedno życie i koniec – więc nie ma innej możliwości, jak być z siebie zadowolonym lub się poddać. Grałem przecież w Orle Łosice – więc nie wiem, co to znaczy się poddać 😀 Motywuje mnie strach przed słabym, nijakim życiem, nie złym, nie biednym tylko „chujowym”. Takim, w którym nie czujesz, że to jest twoje życie – takie jakie możesz mieć a masz ku temu wszelkie predyspozycje. Takim w którym obumierasz po kawałku każdego dnia i możesz mieć wszystko tylko nie szacunek do siebie. Ta moja motywacja w temacie samego rozwoju artystycznego to złość i głód. Powiedziano przez wieszcza, że „tylko artysta głodny jest wiarygodny” – to prawda. Nie mam powodu nic nikomu udowadniać, nie chcę się ścigać ani dostawać nagród. Ja chcę robić to co lubię i patrzeć, że wraz z moją satysfakcją daje podobne chęci ludziom którzy interesują się tym co tworzę. Więc mnie niesie to – że mogę i robię co chce z tym malarstwem – ta wolność i brak oczekiwań od innych daje moc.

Poszukiwania rozwiązań artystycznych nie ma, to się dzieje samo. Nie siedzę i nie zastanawiam się nad tym jak przejść do historii, jak stworzyć coś nowego. Ja nie jestem odkrywcą tylko twórcą. Jeśli coś odkryję to przypadkiem, tak jak większość rzeczy już odkrytych, wiec nie silę się na bycie lepszym niż jestem. Chciałbym poszukiwać bardziej, częściej i mocniej ale coś kosztem czegoś. Nie zajmuję się malarstwem na co dzień. Na co dzień jestem do wynajęcia – jak większość z nas.

Moje dotychczasowe malowanie porównałbym do wizyty w burdelu – w domu rozpusty. Nie dlatego, że tyle w tym przyjemności i namiętnego szału. Moje sesje malarskie do pewnego momentu były tak nerwowe i stresująco rwane, że innego porównania nie znalazłem. Bo jak już trafiał się od święta dzień na malowanie to zachowywałem się jak wyposzczony amator brudnego seksu. Chciałem robić wszystko i dużo, szybko i do samego końca, nie ważne czy masz z tego radość czy tylko żądzę. Nerwowe poczynania tylko potęgowały frustrację bo pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł – jak wiadomo. Dzień upływa a ty miotasz się i próbujesz wykorzystać każdą chwilę, bo nie wiadomo kiedy znowu się trafi taka gratka – tak jak mógłby się nerwowo szamotać spragniony tego słodkiego miodu młodzian… a jego godzina w burdelu mija. Więc moja motywacja, to chęć satysfakcji w malowaniu – taka jak miłość z ukochaną, gdzie czas nie ma takiego znaczenia, gdzie liczą się intencje i zapał a efekt…no cóż, może jutro wyjdzie lepiej…

Masz za sobą już pierwsze wystawy, wernisaże i spotkania z odbiorcami. Jaką nową jakość wprowadziły one w Twoje życie? Co było w nich najbardziej wartościowe?

Tak, pierwsze koty za płoty, jak mówią „skur…” przerzucający zwierzęta przez ogrodzenie schroniska. Mój kontakt, bezpośredni z odbiorcami jest jak słuchanie „sto lat” na własnych urodzinach – niby miło ale wszyscy się na ciebie gapią i nie wiesz jak masz się zachować. Czy to szczere, czy tylko przyjście z przyzwoitości – jak zapraszanie siebie nawzajem na wesela? Odebrałem to oczywiście pozytywnie wierząc, że każdy jest życzliwy – i ja takim starałem się być. Każda osoba, którą poznałem, widziałem, rozmawiałem to taki szot wódki. Z każdym dodatkowym czułem się luźniejszy i pewniejszy, na koniec byłem już pijany tą całą otoczką i czułem, że faktycznie, mogę wszystko – a zdobycie świata to tylko kwestia czasu – a Polskę to będę miał u stóp przed 14tą. Najważniejsze, żeby nie przyszedł później kac z tej sodówy, którą możesz dostać po przyjęciu większej ilości atencji lub by po tygodniu nie poznać historii o tym, co wygadywałeś po pijaku.

W tych spotkaniach wartościowe było właściwie wszystko, najbardziej chyba to, że się tym ludziom chciało – tak po prostu. Niestety mi się często nie chce, więc tym bardziej doceniam. Ostatnio spotykam się z wieloma wyrazami sympatii i ba, nawet uznania w stosunku do mojego malarstwa. Regularnie dostaję z Polski i z zagranicy wiadomości w których, obce mi osoby, wyrażają swój entuzjazm i podziw dla tego co robię. Nie wynika z tego przeważnie nic poważnego, ot potrzeba napisania czegoś miłego. I to jest super. A takie spotkanie na żywo jest 10 razy lepsze niż komentarz obcej osoby – bo chociaż w obu przypadkach intencja jest pozytywna – to fakt ruszenia tyłka, żeby wspomóc chociaż swoim przybyciem, jest dla mnie czymś sporym – nie oczywistym, nie wymaganym – tylko szczerą życzliwością. Więc nie wiem czy będzie lepsza okazja, żeby podziękować za wsparcie – bo „artysty” te nieroby – jak lubię sobie żartować, to wyczulone osobniki. Potrzebują atencji i uwagi, wyuczeni karmieniem zachwytami nad ich tworzywem. Ja też potrzebuję tego, w zdrowej zjadliwej porcji, tak żeby najeść się ze smakiem ale żeby nie paliła zgaga samouwielbienia, bo już chyba lepiej umrzeć z głodu niż pęknąć z nadmiaru.

Proces twórczy jest w toku – stworzyłeś od czasu pierwszej wystawy kolejne obrazy, namalowałeś też swoiste cykle, które rozbudowujesz o kolejne elementy – zastanawia mnie czy masz już może plany na kolejne wystawy?

Ja jestem człowiekiem który uwielbia planować, gorzej z realizacją. Jednak w tym przypadku to koniec z żartami, to nie mocne postanowienie poprawy – że muszę schudnąć lub zmieniam całe swoje życie. Ja nic nie zmieniam, bo moje życie jest zajebiste, ja je szlifuję. Piłuję powoli zadziory, które kłują mnie w miękkie i przeszkadzają w moim „wymarzonym życiu”. Plany na wystawy mam szerokie choć nie sprecyzowane, rozmawiam z różnymi ludźmi, którzy w swojej  życzliwości starają się mi pomóc – sami z siebie. Jednak chyba karma istnieje. Nigdy nie uważałem, że umiem najlepiej więc bardzo chętnie wchodzę we współpracę z ludźmi, którzy znają się na rzeczy i mamy wspólny mianownik. Na tej zasadzie powstają też poboczne opcje wynikające z faktu że tworzę. Właśnie powoli dopinam sklep internetowy, w którym będzie można nabyć różne artykuły z moi malarstwem – takie jak plakaty, kubki, reprodukcje, koszulki i Bóg wie co jeszcze mi przyjdzie do głowy. No i oczywiście obrazy. Chcę do tematu mojego malarstwa podejść poważnie ale nie śmiertelnie poważnie, chcę żeby to była duża część mojego życia, ale nie najważniejsza. Więc bez spiny robię swoje, staram się żeby było dobrze – po prostu. Jestem też bardzo otwarty na współpracę – w tym wystawy, licytacje, spotkania. Mam dużo chęci i pozytywnej energii, bo czuję że robię coś fajnego – fajnego dla siebie oczywiście. Wychodzi mi to coraz lepiej – nieskromnie mówiąc – ale czuję potrzebę pracy i rozwoju, a nikt za mnie tego nie zrobi więc się nawet na innych nie oglądam. Liczę, że zobaczymy się gdzieś w Polsce a może i na świecie. I bardzo dziękuje pani redaktor za możliwość wypowiedzenia się – ulżyło mi trochę – oraz Wam wszystkim którzy wytrzymaliście do końca. Nie wiem czy Wam ten tekst coś da – ale mi tak. Dziękuję.

Dziękuję za tę szczerą rozmowę

Reklama
Poprzedni artykuł„Mazowsze. Wiadomości z regionu”
Następny artykułBMW bez badań technicznych